Jizerské hory to nic innego jak czeska nazwa Gór Izerskich. Nazwa w tytule została użyta świadomie, ponieważ trasa jaką dzisiaj chcę Wam zaproponować będzie prowadzić w zdecydowanej większości po terenie czeskich Izerów. Dlaczego właśnie tam?

Góry Izerskie są najdalej na zachód wysuniętym pasmem Sudetów, charakteryzując się długim i równym grzbietem. Najwyższym szczytem jest Smrk. Jest to raj narciarzy biegowych, którzy przez zimowe miesiące mają tutaj kilkaset kilometrów tras przygotowanych specjalnie dla nich. Latem, gdy śniegu nie ma, trasy te służą w dużej mierze rowerzystom. Już jakiś czas temu, zanim ktokolwiek odważył się zorganizować jakikolwiek wyścig, pisałem Wam o Izerach jako gravelowym raju. Tamten tekst dotyczył jednak polskiej części. Dzisiaj zabiorę Was do Czech.

Co sprawia, że czeskie Izery przyciągają jeszcze bardziej? Tak naprawdę nie wiem, ale jazda po czeskich ścieżkach jest zawsze wyjątkowa. Czeskie Izery zachwycą Was przede wszystkim świetnymi trasami. Jeśli asfalty, to równe jak stół. Jeśli szutry, to te najwyższej jakości. I oczywiście, jak wszędzie znajdą się wyjątki od reguły, ale są tak błahe, że z dużym prawdopodobieństwem nawet ich nie zarejestrujecie.

Jizerska 100 to mieszanka świetnych widoków, trudnych podjazdów i szalonych zjazdów, okraszonych nutką lokalnego folkloru. Początek i koniec tej pętli znajduje się na Polanie Jakuszyckiej. Duży parking, który zimą jest szczelnie wypełniony do ostatniego miejsca, w sobotnie przedpołudnie nie był wypełniony nawet w 10%. To miejsce jest świetne na start, ponieważ od razu możemy wjechać w serce Gór Izerskich.

Pierwsze kilometry, do Schroniska Orle nie stanowią żadnej trudności. Wręcz przeciwnie, lekko wznosząca się droga po kilku kilometrów zmienia się w zjazd i po nie więcej jak kwadransie jazdy wraz z Natalią zameldowaliśmy się na późnym drugim śniadaniu. Naleśniki z jagodami smakują wybornie i dodają energii przed – jak się później okaże całkiem długim dniem w siodle. Kolejne kilometry – do malowniczej wsi Jizerka są na tej pętli najtrudniejsze. Szuter lubi zaskoczyć znienacka pojawiającymi się kamieniami zmuszając do zwolnienia i uważniejszej jazdy.

Po minięciu granicznego mostku, który został oddany raptem kilka tygodni wcześniej, czeka nas wspinaczka pod górę. Znak „Cyklisto, sesedni z kola” nie jest postawiony tutaj przypadkiem. Podjeżdżanie mogłoby być dość wymagające, o ile w ogóle możliwe. Kilkaset metrów kamiennego szlaku pokonać musimy „z buta” i jest to jeden z najtrudniejszych fragmentów całej pętli. Bądź, co bądź – warto! Jizerka widziana z tej strony wydaje się być jeszcze bardziej urocza, niż od strony asfaltowej drogi.

Od tego momentu czekać nas będzie już głównie asfalt, i to najczęściej bardzo równy i przyjemny. Droga co raz wznosi się i opada. Przed nami pojawia się Smrk, najwyższy szczyt pasma, a to oznacza, że już za chwilę będziemy zjeżdżać w dół. Stromy zjazd mija szybko, a co raz przecinające drogę singletracki oznajmiają nam, że Nove Město pod Smrkem jest nieopodal. Krótki fragment bodaj najbardziej popularnej sieci singletracków pokonujemy również i my, a co!

Przez najbliższych kilkanaście kilometrów poruszać się musimy publicznymi drogami, które w teorii powinny być spokojne i nie sprawiać żadnych problemów. I o ile droga do Raspenavy faktycznie taka była, to kolejny fragment, do Oldřichov v Hájích zmęczył głowę bardzo mocno. Z nieznanych nam przyczyn wielu kierowców wybrało ten górski i leśny odcinek jako łącznik Frydlantu z Libercem. Być może było to spowodowane jakimś remontem na alternatywnej drodze krajowej, nie wiem. Miejcie jednak na uwadze, że podczas solidnej wspinaczki towarzyszyć Wam mogą samochody, niekoniecznie mijające Was w odstępie 1,5 metra.

Gdy w końcu odbiliśmy w lewo, mogliśmy powiedzieć Uff… Choć czy na pewno? Karoo pokazał na wyświetlaczu wykres podjazdu, który mienił się żółcią i czerwienią. Chyba nie będzie łatwo, pomyślałem. No i niebyło. Podjazd trzyma, a w zasadzie im jest się wyżej, tym wgniata w siodełko bardziej. Nie jest to oczywiście poziom Stogu Izerskiego, ale i tak warto rozsądnie rozłożyć siły.

Po ciężkim podjeździe znów trzeba zjeżdżać, do Bedrichova. Zresztą, co tu dużo mówić. Druga część jest zdecydowanie trudniejsza, niż pierwsza pięćdziesiątka. Nasze nogi nam za to podziękują następnego dnia, teraz jednak musimy zrobić wszystko by wyrobić się przed zachodem słońca. A wcale łatwo nie będzie. Karoo podpowiada, że przed nami dwa solidne podjazdy o łącznej długości 13 kilometrów. Z 29 pozostałych do końca. Ale i ostry zjazd z zapory wodnej Josefův Důl nie pozwoli na rozwinięcie prędkości.

Właśnie ze względu na porę dnia musieliśmy końcówkę nieco zmodyfikować względem pierwotnych założeń, rezygnując z bocznych dróg, na rzecz krajowej „10”, która pozwoliła całkiem sprawnie wrócić na Polanę Jakuszycką. Tak, czy inaczej udało się osiągnąć setkę i ponad 2000 metrów przewyższeń. To był dobry dzień w niesamowitych Izerskich Horach. Zróbcie sobie kiedyś podobny.

Udostępnij

O autorze

Jeździmy na rowerach i poznajemy piękne miejsca. Tutaj je opisujemy i zachęcamy do wypraw małych i dużych.