Słońce już skutecznie schowało się za horyzontem, a my wciąż byliśmy dość daleko. Nikt z nas nie przewidział zakazu dla rowerów na DK50. Teraz już rozumiem, czemu Piko na RTP tak usilnie zakazuje poruszania się krajówkami. I ma rację. – Zaczekają? – zapytała Ania. – No muszą, przecież obiecali! To Góra Kawiarnia!

Ten dzień mógł wyglądać zupełnie inaczej, a tej wycieczki mogłoby zupełnie nie być. Anię do tej pory znałem, a może bardziej i precyzyjniej – kojarzyłem: z Instagrama, podcastów i wielu rowerowych inicjatyw, które realizowała i realizuje. Jednak do tej pory nie było nam dane się spotkać i wspólnie pokręcić.

– Trasa na RTP rozrysowana?

– Przecież nie jadę RTP. Zrezygnowałem. Czasami wygrywają inne priorytety.

Po krótkiej wymianie zdań doszliśmy do wniosku, że stan „nie znamy” w końcu należałoby zmienić.

– To mów kiedy Ci pasuje i lecimy.

– Ten weekend na przykład.

– W sobotę lecę planowo coś długiego na wschód, ale nie wiem czy mówimy o wyjściu na rower na dobę, czy 2 godziny.

– Może być i doba  A ile chcesz zrobić?

– A ze 4 stówki!

– A gdzie chcesz jechać? Wschód czyli Warszawa?

– To pierwszy wybór, bo i pociągi bez problemu się znajdą.

– A wiesz, że ja od trzech miesięcy mam nagrody do odebrania w Górze Kawiarni?

Wraz z Anią przyjechała jeszcze Edyta i tak oto w sobotę o 5:00 rano wyruszyliśmy na kawę. Do Góry Kalwarii. No bo gdzie indziej można wypić kawę przepełnioną do cna kolarskim duchem i wspomnieniami? To mekka polskich kolarzy, nie tylko tych z Warszawy. To miejsce, które każdy kolarz powinien odwiedzić. Po prostu.

Dystans jaki dzieli Wrocław od kawiarni to 385 kilometrów. Tak w sam raz. Na raz. Dla nikogo z naszej trójki nie była to odległość, która by w jakiś sposób budziła obawy. Każdy z nas doświadczył w swoim życiu jeszcze dłuższych rowerowych przygód. To miał być sposób na przyjemne spędzenie soboty. Ot, co. Pierwsze 200 kilometrów minęło w mgnieniu oka. Tempo było równe, wiatr sprzyjał, humory dopisywały. Jednak „łapanie” gmin po drodze w drugiej części dystansu nieco nas spowolniły.

Jeśli nie wiesz o co chodzi z łapaniem gmin odsyłam Cię na stronę: Zalicz gminę na rowerze. Łódzkie asfalty niekoniecznie sprzyjały szybkiej jeździe, a gdy już znaleźliśmy się na drodze krajowej, to czerwone znaki zakazu nas z niej wyganiały. I tak trzeba było szukać objazdów, skrótów, przejechać przez płyty, szutry, czyjeś pole. No ale czym byłby długi dystans bez przygód, nie?

Nasz dojazd do Góry Kawiarni się opóźniał i było realne zagrożenie, że nie zdążymy w godzinach otwarcia. Ania wzięła telefon i po kilku zdaniach z drugiej strony usłyszała: – Zaczekamy! Uff… całe szczęście. Choć bardzo skutecznie sprawdziliśmy cierpliwość Maćka, właściciela Góry Kawiarni. Już dawno po zmroku, z zapalonymi lampkami i nie znikającym z ust uśmiechem dotarliśmy do „celu”.

 Biru, Ty pochodzisz z Prudnika? Niemożliwe. A ja z Nysy! – ta riposta Maćka na sprostowanie, że nie jesteśmy rodowitymi wrocławianami nie ukrywając – mnie zaskoczyła. No i się zaczęło. Wspomnienia o Szoździe i Surmińskim. Wiśniewskim i Jagielskim. Rozmowy o Jesenikach. No bo jak inaczej. Domyślam się, że gdybyśmy mieli cały dzień to i tak zabrakło by czasu, by o wszystkie tematy poruszyć. A nam go brakowało. Z Anią spieszyliśmy się na pociąg, który przed północą miał nas odwieźć z powrotem do Wrocławia. Umówiliśmy się jednak z Maćkiem, że spotykamy się na rowerach w naszych rodzinnych stronach. A jakże!

Dzięki dziewczyny za motywację, koło i dobre towarzystwo. Dzięki Maciek za wspaniałą kawę i ciekawą rozmowę. To była dobra sobota. Oby takich więcej.

Udostępnij

O autorze

Jeździmy na rowerach i poznajemy piękne miejsca. Tutaj je opisujemy i zachęcamy do wypraw małych i dużych.