Karkonosze, to obok Tatr najpopularniejszy kierunek wakacyjnych wypraw polskich turystów. Takie miejscowości jak Karpacz czy Szklarska Poręba oblegane są w miesiącach wakacyjnych przez tysiące spragnionych wypoczynku. Nie inaczej było podczas długiego weekendu sierpniowego, gdy znalezienie jakiegokolwiek miejsca noclegowego po polskiej stronie graniczyło z cudem. I nie ważne czy za noc zapłacić trzeba było 2000 zł czy 200. Po prostu miejsc nie było.
Co innego w Czechach. Tam turystów było zdecydowanie mniej. Zatrzymując się w małej wioseczce Dolní Dvůr mieliśmy najwspanialsze miejsca Karkonoszy na wyciągnięcie ręki, a przy okazji ciszę i spokój, pozwalającą naładować choć trochę akumulatory. To miejsce pozwoliło też zagłębić się w leśne ścieżki Karkonoszy, które jak w wielu innych miejscach Czech były przyjazne dla rowerzystów. Trzy dni i trzy trasy o których przeczytacie poniżej.
Przełęcz Karkonoska
Do tej pory czeską wersję dotarcia na Przełęcz Karkonoską znałem tylko jako zjazd. Za każdym razem do Odrodzenia docierałem polską, katorżniczą stroną która wciska w siodełko niemiłosiernie. Cóż, błędy młodości. Jadąc od Vrchlabi otrzymaliśmy ponad 20 kilometrów podjazdu o umiarkowanym nachyleniu, który pozwolił rozgrzać nogi przed dalszą częścią weekendu. Jednak to co na górze najpiękniejsze, okazało się niedostępne. Jeszcze w Szpindlerowym Młynie wydawało się, że pogoda będzie sprzyjać. Nic bardziej mylnego. Im byliśmy wyżej, tym widoczność była bardziej ograniczona.
Docierając na szczyt Przełęczy nie potrafiłem odczytać nazwy hotelu, który był ode mnie nie dalej jak 10 metrów. Tak gęsta była mgła. Dlatego w tym miejscu zdecydowaliśmy się na odwrót, nie wspinając się dalej do schroniska Odrodzenie. Jakby tego było mało, mgła stawała się coraz bardziej wilgotna, drogi mokre, więc na zjeździe trzeba było jechać rozsądnie i bezpiecznie.
Gdy naszym oczom ukazał się ponownie zatłoczony Szpindlerowy Młyn (to odpowiednik Karpacza, choć bardziej kameralny), na niebie zaczęło się przebijać słońce. Powrót do Dolní Dvůr nie był tak oczywisty. Na wysokości tamy zbiornika wodnego w miejscowości Labska odbiliśmy w prawo do lasu. Całkiem stroma ścianka (fragmentami nawet 18%) doprowadziła nas na sympatyczną ścieżkę, która okazała się być wyasfaltowanym szlakiem pieszo-rowerowym. Tak, wyasfaltowanym – przecież to Czechy! Przez Benecko wróciliśmy do Vrchlabi i dalej do mety.
Modré Sedlo
Wstukując w Google frazę „Karkonosze rowerem” wśród pierwszych wyników pojawia się odpowiedź na pytanie „Czy na Śnieżkę można wjechać rowerem?”. Nie, nie można poza dwoma dniami w roku, gdy są tam organizowane wyścigi. Znani są śmiałkowie, którzy zrobili to w innym terminie, ale podobnie jak w przypadku chęci dotarcia jednośladem nad Morskie Oko – odradzam. Najbliżej Śnieżki da się dojechać do schroniska Luční bouda. Prowadzi tam asfaltowa droga, której punktem charakterystycznym jest kapliczka położona nieopodal Mokrej Przełęczy.
I widząc nagłówek tego akapitu masz w oczach przerażenie, bo wiesz co oznacza Modré Sedlo. Z własnych doświadczeń, lub opowieści innych. I w tym miejscu Ciebie zaskoczę – nie wjeżdżaliśmy tam od Peca pod Śnieżką. Ha! Kiedyś byłem młody i głupi to tak wjeżdżałem. Dzisiaj mi się już nie chce . Pamiętam jak 9 lat wstecz – gdy rower szosowy miałem od miesiąca – miałem odwagę tam pojechać i zmierzyć się z najtrudniejszym podjazdem w tej części Europy.
Tym razem do Peca wspomnianym podjazdem „tylko” zjeżdżaliśmy, lecz ten cudzysłów nie jest przypadkowy, bo w trakcie dopadła nas mocna ulewa, która uatrakcyjniła wycieczkę i pokonywanie kilometrów w dół. Sam nie wiem co lepsze. Dojechaliśmy łagodniejszym podjazdem z Dolní Dvůr (15,5 km, 960 m wspinaczki). Choć słowo łagodniejszy nie oznacza łatwy. Wiele fragmentów podjazdu zbliża się do 15%, choć są przerywane łagodnymi, 3% wypłaszczeniami.
Na tym podjeździe spotkać można też o wiele więcej samochodów, które wjeżdżają lub zjeżdżają do usytuowanych na górze obiektów noclegowych. Podjazd ten przez około 1 kilometr pozbawiony jest też asfaltu – przed schroniskiem Vyrovka. Ale spokojnie, nawet szosowo jest do przejechania. Szuter jest ubity i równy, nie ma tam żadnych zaskoczeń.
Przełęcz Okraj
Kolejne, kultowe wręcz miejsce rowerowych wypraw w Karkonoszach to przełęcz Okraj. Po polskiej stronie miejsce wielu rowerowych imprez, a konkretniej czasówek z Kowar w górę. Ostatnie kilometry podjazdu doczekały się remontu i są bardzo przyjemne w podjeżdżaniu jak i zjeżdżaniu. Niestety, pozostała część pozostawia wiele do życzenia.
Po stronie czeskiej wjechać na Okraj można na kilka sposobów. Klasyczny, asfaltowy podjazd drogą wojewódzką nie stanowi większej przeszkody. Jest równy i łagodny, ale niestety ruchliwy. Wielu chytrych jedzie z Karpacza do Peca, by na Śnieżkę dostać się kolejką, nie pieszo. Półśrodki po polskiej stronie ich nie interesują. Przez co też nie jest to trasa komfortowa.
Inny wariant rozpoczynający się we wsi Horní Maršov każe zjechać z głównej drogi w lewo. Wiejskie, wąskie dróżki pną się w górę, często nawet dość stromo. Zdecydowanie szybkiej, niż na klasycznym podjeździe nabiera się wysokości. Po drodze jest też kilka knajpek w których można odpocząć.
Niższe Karkonosze
Po dwóch dniach wysokich gór, przed drogą powrotną nie było już sensu wpychać się ponad 1000 metrów, w szczególności że i warunki pogodowe niespecjalnie się w porównaniu do dwóch wcześniejszych dni zmieniły. Było parno, chmury siedziały nisko, a ryzyko deszczu czy burz było jeszcze większe niż w dwóch wcześniejszych dniach. To zmotywowało nas do odwiedzin południa Karkonoszy, a w zasadzie już Pogórza Karkonoskiego. Okazało się to świetnym pomysłem, bo okolica zapewniła wiele niezwykłych widoków.