Być na Tour de France, a nie zobaczyć narodowego wyścigu na żywo? Ta myśl nie dawała mi spokoju od ostatnich kilkunastu dni. Wyjazd w Tatry, ze względów zawodowych nie był możliwy, a to właśnie tam do tej pory śledziłem decydujące etapy Tour de Pologne. Trzeba było wymyślić coś innego. Korzystając z faktu, że wyścig rozpoczynał się w sobotę w Krakowie, zaś w niedzielę finiszował pod Spodkiem w Katowicach postanowiłem połączyć kilka punktów, by przejechać kilometry z którymi mierzyli się kolarze.
W piątkowe popołudnie tuż po pracy wyruszyłem w kierunku rodzinnego Prudnika, choć tym razem nie tylko z tego względu. Ta mała miejscowość na południu Opolszczyzny miała znaczący wpływ na historię polskiego kolarstwa. Tutaj wychowywali się Franciszek Surmiński i Stanisław Szozda, tutaj swój pierwszy zawodowy triumf odniósł Ryszard Szurkowski, o czym wspomina w wydanej tuż przez Tour de Pologne książce:
Mistrzostwa Polski rozegrano 3 marca w Prudniku. Pięć okrążeń po 5700 metrów każde. Jechaliśmy przez ogród Stanisława Szozdy. Kandydatów do zwycięstwa było wielu, ale najwięcej mówiło się o Stecu i Surmińskim. Na mnie nie zwracano uwagi, choć zabrałem się w dziewięcioosobowej czołówce. Miałem charakter, na szczęście miałem też ten drugi, nowy rower i byłem uparty. Rower zmieniałem po każdym okrążeniu, gdyż błoto i śnieg oblepiały łańcuch i przerzutkę i trzeba było to wszystko wciąż czyścić. Trener Żelaznowski pucował więc jeden z rowerów, a ja jechałem na drugim, bacznie przyglądając się „kozakom”. Na dwa okrążenia przed metą zostało nas trzech. Stec, Surmiński i ja. A potem jechałem sam, mocno pokiereszowany, bo wpadłem przed metą do rowu. Czterdzieści sekund przewagi, pełne zaskoczenie i następnego dnia tytuły w prasie: Ryszard Szurkowski wygrywa w Prudniku. Nieznany Surkowski przełajowym mistrzem Polski! Takich pomyłek było w tym pierwszym okresie sporo, ale czyż można się dziwić, skoro był to mój pierwszy wyścig z całą krajową czołówką?
„Ryszard Szurkowski. WYścig.” Kamil Wolnicki, Krzysztof Wyrzykowski
Z Prudnika podążyłem przez Śląsk do pierwszej stolicy Polski, Krakowa. Chciałem zdążyć na start honorowy, który odbył się na Rynku Głównym, ale liczne burze, które od okolic Oświęcimia regularnie, co 10 kilometrów zmuszały mnie do kolejnych przerw sprawiły, że na Błoniach znalazłem się dopiero tuż przed 18:00 i decydującym rozstrzygnięciem. Odnalazłem strefę kibica CCC Team, co trudne nie było – bo poza charakterystycznymi pomarańczowymi barwami byli najgłośniejsi wśród kibiców zgromadzonych przy mecie. Przywitałem się z Robertem Korzeniowskim, Sławkiem Błaszczykiem, obejrzeliśmy wspólnie finisz i zwycięstwo Pascala Ackermana.
Następnego dnia ruszyłem dalej, w kierunku południowym. Kalwaria Zebrzydowska, Wadowice, a następnie Targanice i wciskająca w siodełko Wielka Puszcza. 22% jakie wyświetliło tam Wahoo zabolało, ale nie na tyle, by zsiąść z siodełka. Na niebie zaczęły znów gęstnieć chmury, ale zachodni wiatr nie pozwalał przyspieszyć. Zbliżając się do Oświęcimia (o, proszę!) znów mnie zmoczyło – choć nie tak mocno jak dzień wcześniej. Wjeżdżając do Katowic nie mogłem sobie odmówić przejazdu przez legendarną dzielnicę Nikiszowiec, a następnie – korzystając z zamkniętych dróg – śladem TdP dotarłem pod Spodek. Wybaczcie, że tym razem tekst jest krótki i niespecjalnie ciekawy, ale mam nadzieję, że ubogą treść nadrobią zdjęcia.
Następnego dnia ruszyłem dalej, w kierunku południowym. Kalwaria Zebrzydowska, Wadowice, a następnie Targanice i wciskająca w siodełko Wielka Puszcza. 22% jakie wyświetliło tam Wahoo zabolało, ale nie na tyle, by zsiąść z siodełka. Na niebie zaczęły znów gęstnieć chmury, ale zachodni wiatr nie pozwalał przyspieszyć. Zbliżając się do Oświęcimia (o, proszę!) znów mnie zmoczyło – choć nie tak mocno jak dzień wcześniej. Wjeżdżając do Katowic nie mogłem sobie odmówić przejazdu przez legendarną dzielnicę Nikiszowiec, a następnie – korzystając z zamkniętych dróg – śladem TdP dotarłem pod Spodek. Wybaczcie, że tym razem tekst jest krótki i niespecjalnie ciekawy, ale mam nadzieję, że ubogą treść nadrobią zdjęcia.