Do szczytu przełęczy pozostał kilometr, doskonale już wiesz że za chwilę marzenie, którego zapragnąłeś gdy tylko prawdziwie usiadłeś na rowerze się spełni. Czy sześć lat temu byłbyś w stanie uwierzyć, że przejedziesz Alpy na dwóch kółkach? Z oczu mimowolnie płyną Ci łzy, wzruszenie oznacza szczęście i niesamowitą radość jaką w tej chwili czujesz.
Marzenia. Zastanawiałeś się kiedyś czym tak naprawdę są? Czy jest to nowy telewizor, samochód, wczasy w ciepłych krajach? W życiu dążysz do tego aby mieć, bo inni też mają. Starasz się do nich upodobnić, boisz się opinii na swój temat, nie chcesz być kimś gorszym. Nie zastanawiasz się czy tak naprawdę jest to Tobie do czegokolwiek potrzebne, po prostu dążysz do tego żeby to mieć. Rywalizujesz z wszystkimi i o wszystko, wpadasz w dziwny wyścig, z którego ciężko się odłączyć, a masz świadomość że tak naprawdę w Twoim życiu ta gonitwa jest zbędna.
Nie jestem psychologiem, chociaż w przeszłości mogłem spróbować swoich sił w tym kierunku. Życie potoczyło się inaczej i przez 40 godzin w tygodniu czas spędzam przed ekranem komputera przełączając aktywne okna Excel’a, EPM’u i Project’a. Po pracy siadam na siodło i jadę przed siebie. Rower daje mi wolność, radość i olbrzymią satysfakcję. Pozwala oderwać się od tego, co Ty próbujesz nazwać „real life”. Oglądając świat z perspektywy kierownicy dostaję energii, którą staram się pożytkować później na każdej jego płaszczyźnie.
Muszę szczerze przyznać, że w ostatnich latach stałem się „ludziofobem”. Nie rozumiem wielu urojonych w mojej ocenie pragnień i bezcelowych dążeń do czegoś co inni nazywają „szczęściem”. Moje jeżdżenie, moje podróże i kolejne wyzwania to próba odcięcia się od tego wszystkiego. Jestem jak pustelnik, który kocha być tylko ze swoimi myślami, kompletnie nie zawracając sobie głowy tym, co myślą o mnie inni. Czuję się spełniony, bo wiem że to co robię jest w pełni zgodne z moją definicją szczęścia. Rywalizuję sam ze sobą i z pragnieniami, które są intensyfikowane wraz z wzrostem możliwości ich realizacji.
Powrót do przeszłości
Aby moja opowieść była pełna muszę cofnąć się co najmniej sześć lat wstecz. Byłem wówczas normalnym chłopakiem posiadającym swoje cele, wydawało mi się że doskonale wiem czego chcę od życia i potrafię czerpać z niego pełnymi garściami. Tylko jedna rzecz odróżniała mnie od innych, sprawiając że w tłumie zwyczajnych ludzi nie mogłem przejść niezauważony. Byłem grubasem ale zarówno wtedy jak i teraz wcale się tego nie wstydzę. Moja waga nie przeszkadzała mi w niczym, nie miałem z jej powodu specjalnie wielkich kompleksów i psychologicznych barier. Nie miałem zamiaru chudnąć, akceptowałem siebie takim jakim byłem.
To, co się wydarzyło określam jako punkt zwrotny, najważniejszy kamień milowy w swoim życiu, który dzisiaj każdorazowo każe mi wierzyć, że jeśli czegoś naprawdę chcę to bez względu na przeciwności potrafię tego dokonać.
Nie wiem jak potoczyłoby się moje życie gdybym pewnej listopadowej soboty nie odwiedził jednej z galerii handlowych. Nie lubiłem chodzić w takie miejsca, irytowało mnie że nie mogę tam niczego dla siebie kupić, była to dla mnie strata czasu. Tego dnia nawet nie pamiętam dlaczego dałem się tam zaciągnąć. Snując się bez celu po kolejnych alejkach zmusiłem się w końcu aby wejść do sklepu którejś sieciówki. Zachęcony przez siostrę przymierzyłem kurtkę. Nie ukrywam, podobała mi się i byłem zaskoczony, że w ogóle jestem w stanie ją założyć, choć z zapięciem się miałem już problem.
Wiele swoich decyzji podejmuję pod wpływem chwili. Nie mam w zwyczaju analizować „co by było gdyby”, tym razem postąpiłem podobnie. Zbliżały się moje 23. urodziny, postanowiłem więc że sprawię sobie prezent. Kupiłem kurtkę nie mając jeszcze świadomości tego co wydarzy się w kilku najbliższych miesiącach. Wiedziałem, że chcę zrzucić „tylko trochę” kilogramów, tak aby móc się czuć komfortowo w nowym elemencie garderoby.