Trasa R10, będąca częścią międzynarodowego szlaku EuroVelo 10, to prawdziwy klejnot dla miłośników dwóch kółek pragnących odkrywać uroki polskiego wybrzeża. Jest to trasa, która nie tylko oferuje wspaniałe krajobrazy, ale także bogactwo historyczne i kulturowe. Choć jest niezwykle popularna wśród rowerzystów, warto z nią zapoznać się bliżej, aby zrozumieć, co przyciąga tysiące entuzjastów każdego roku, a także dlaczego warto unikać jej w szczycie letniego sezonu.

Stacja: Świnoujście

Nasza rowerowa przygoda zaczęła się w Świnoujściu, malowniczym mieście położonym na wyspach Uznam i Wolin. Świnoujście to doskonałe miejsce na rozpoczęcie podróży, docierają tutaj pociągi z każdego zakątka kraju. Tuż po wyjściu z pociągu, wsiedliśmy na prom by dotrzeć do granicy polsko-niemieckiej i charakterystycznego pomnika granicznego, gdzie rozpoczyna się polska część szlaku Eurovelo.

Po krótkim objeździe tego uzdrowiskowego miasteczka, ruszyliśmy zgodnie ze znakami w kierunku Międzyzdrojów. Tuż po wyjeździe z miasta, ścieżka prowadzi przez objazd. Leśne drogi nie są najlepszej jakości, sporo piachu i kolein.

Ale nie narzekamy. Kierujemy się w stronę Międzyzdrojów. Tuż przed miastem, jakość ścieżki wyraźnie się poprawia. Międzyzdroje, j to jedno z najbardziej znanych i popularnych miast nad Bałtykiem, które przyciąga turystów swoją piękną promenadą, molo oraz „Aleją Gwiazd”, gdzie można zobaczyć odciski dłoni polskich celebrytów. Nie zatrzymaliśmy się tu na dłużej, nie lubimy tłumów, więc czym prędzej skierowaliśmy się do Parku Narodowego.

Od Wolina w zasadzie aż do Rowów towarzyszy nam świetna infrastruktura rowerowa. Ścieżki są odizolowane od ruchu samochodowego, a w samych miejscowościach prowadzą przez ciche osiedla. Może z wyjątkiem Ustronia Morskiego, gdzie szerokość chodnika to 1 metr i poprowadzenie wzdłuż ciągu sklepów trasy R10 niekoniecznie było dobrym pomysłem.

Jesteśmy na lądzie

W Dziwnowie przejeżdżamy, a w zasadzie przechodzimy chodnikiem przez most zwodzony, który jest główną atrakcją miejscowości i oddziela lądową część Polski od wyspy Wolin. Następnie kierujemy się w stronę Rewala, który jest jednym z najpopularniejszych nadmorskich kurortów w Polsce. Rewal słynie z szerokich plaż i pięknych klifów, które tworzą zapierający dech w piersiach krajobraz. Przejeżdżając przez Rewal, można również zobaczyć słynną Aleję Zakochanych, gdzie umieszczone są romantyczne rzeźby i tablice z cytatami o miłości.

Kolejnym przystankiem na naszej trasie jest Trzęsacz. To miejsce niezwykle interesujące ze względu na swoje historyczne ruiny kościoła, które stoją na krawędzi klifu, tuż nad morzem. To jedno z tych miejsc, gdzie historia spotyka się z naturą, tworząc unikalny klimat. Warto zatrzymać się tutaj na chwilę, aby poczuć magię tego miejsca.

Za Niechorzem trasa wjeżdża do lasu i prowadzi po bardzo przyjemnych szutrach, które w wielu miejscach są lepsze niż niejedna asfaltowa ścieżka. Po kilkunastu kilometrach meldujemy się w Mrzeżynie, gdzie dostrzegamy na horyzoncie dość niebezpieczne chmury – przecież dzisiaj ma nie padać, kwituje Mateusz i spokojnie jedziemy dalej.

Jednak już po kilku kilometrach, na jednym z najciekawszych punktów trasy – na drewnianej ścieżce pomiędzy wydmami łapie nas deszcz. Pada coraz mocniej, stąd jesteśmy zmuszeni zakończyć dzień w Grzybowie. Cali przemoczeni szukamy noclegu, co wcale nie jest łatwą sprawą. Na jedną noc? Nie! Rowerzyści? Nigdy! Aż w końcu udaje nam się znaleźć pokój i odpocząć przed kolejnym nie mniej wymagającym dniem.

Ponieważ prognozy wcale nie są najlepsze, startujemy bardzo wcześnie rano, chcąc oszukać deszcz, który po południu miał objąć zachodnią część wybrzeża. Po kilku kilometrach dotarliśmy do Kołobrzegu, miasta o bogatej historii i tradycji uzdrowiskowej. Obowiązkowym punktem była wizyta pod latarnią morską, remontowanej podczas naszego przejazdu.

Pedałując wzdłuż wybrzeża, szybko docieramy do Ustronia Morskiego. Odcinek ten jest chyba najbardziej zatłoczonym fragmentem R10, dlatego cieszymy się że jedziemy rano. W szczególności przez samą miejscowość i wąski chodnik, przy którym ktoś nieopatrznie postawił znak szlaku rowerowego. Ludzi jest coraz więcej, więc i jazda staje się mniej płynna.

Przed Gąskami udaje nam się znaleźć cichą plażę na której zatrzymujemy się na chwilę, by móc sprawdzić temperaturę Bałtyku. Kąpiel nie trwa długo bo i tutaj docierają spacerowicze.

Co w Mielnie, pozostaje w Mielnie

Najbardziej imprezowa miejscowość przytłacza nas bardzo mimo że jeszcze nie ma południa. Impreza trwa tutaj chyba całą dobę, bo co chwilę mijamy chwiejących się niekoniecznie od wiatru ludzi. Szybko uciekamy nad jezioro Jamno, i ścieżką nad nim jedziemy dalej.

Pogoda coraz bardziej wskazuje, że zapowiadane deszcze rychło nadejdą. Boczny wiatr nie sprzyja jednak przyspieszeniu. Powoli przemierzamy kolejne kilometry, które teraz prowadzą nieco w oddaleniu od morza. Nad nie wracamy w Dąbkach, gdzie wzmaga się również ruch. Rozglądając się w poszukiwaniu jedzenia stwierdzamy też, że deszczowe chmury zostały na zachodzie. Prognozy również wskazują, że będzie już coraz lepiej.

Za Darłowem czeka nas betonowa nawierzchnia z mierzeją która rozdziela morze i jezioro Kopań. Przejazd tamtędy jest ciekawym przeżyciem, choć ilość rowerzystów – w szczególności tych „niedzielnych” znacząco przeszkadza.

Obszar ten jest bardzo tłoczny, a jego kulminacją jest Jarosławiec. Reklamowany w mediach masowych jako „polski Dubaj” zdecydowanie nie radzi sobie z ilością turystów. Centrum było najtłoczniejsze, podczas całej podróży polskim wybrzeżem, a wielkiej plaży nawet nie zobaczyliśmy.

W Ustce żegnamy się z województwem zachodniopomorskim, gdzie rzekomo „R10 się kończy”. Ku naszemu zaskoczeniu, kolejne kilometry nie są wcale takie straszne. Faktycznie, nawierzchnia staje się gorsza, ale wciąż akceptowalna – w szczególności że nadal nie musimy wąchać spalin samochodów. Tego dnia docieramy do Rowów, mając ponad 150 kilometrów w nogach.

Ciągle pada

O ile dzień wcześniej udało nam się oszukać przeznaczenie i dojechaliśmy do celu na sucho, to kolejnego dnia ranek przywitał nas opadami deszczu, które miały towarzyszyć cały dzień. Mając na względzie fakt, że przed nami był Słowiński Park Narodowy i słynne bagna w Klukach (które swoją drogą już nie są na oficjalnym szlaku R10), postanowiliśmy zmodyfikować naszą trasę, jadąc asfaltem.

To oznaczało konieczność poruszania się przez kilkadziesiąt kilometrów zatłoczoną drogą wojewódzką nr 213. Było mokro, zimno. Jakoś musieliśmy ten fragment przetrwać. Gdy w Choczewie wyszło słońce zastanawialiśmy się czy to już czas ściągać przeciwdeszczowe ubrania, ale coś nas powstrzymało. Przeczucie okazało się trafne, bo jeszcze przed powrotem nad morze złapała nas ogromna ulewa – większa niż wcześniejsze niemal całodzienne opady.

W Białogórze w końcu zjeżdżamy z powrotem na R10 mogąc odpocząć od ryku silników i mogąc nacieszyć się leśną ciszą. Jednak momentalnie po ustaniu opadów, z swoich stancji ruszyli turyści. W Dębkach przejazd na dwóch kołach był niemożliwy, więc musieliśmy przez dłuższą chwilę się przespacerować. Koniec dnia był blisko dlatego w Chłapowie zakończyliśmy trzeci dzień.

Do Gdańska

Już wcześniej wiedzieliśmy że czas nie pozwoli nam na przejechanie całej trasy – dlatego odpuszczamy przejazd na Hel i kierujemy się w kierunku Pucka. Dotychczas województwo pomorskie zaskakuje nas pozytywnie – R10 nie wygląda tak źle, jak opisywany był wcześniej w internecie. Ale im bliżej Trójmiasta, tym jest gorzej. Wiele odcinków jest wciąż w budowie, a szlak prowadzi np. przez środek budowanego osiedla, gdzie trzeba brnąć w tonach piachu. Gdzieniegdzie – jak w Mechelinkach – odczuwamy skutki ulew jakie przeszły we wcześniejszych dniach – i trasa została znacząco podmyta.

Sam przejazd przez Trójmiasto również nie należy do najprzyjemniejszych. Wszędzie jest pełno ludzi, którzy niespecjalnie przejmują się faktem rozdzielenia drogi rowerowej od chodnika. W Sopocie dostrzegamy „absurdalne” znaki ograniczenia prędkości do 5 km/h.

Ostatni dzień zmęczył nas najbardziej, mimo że dystans był najkrótszy, a trasa wydawała się być prosta. Blisko 80 kilometrów jechaliśmy 8 godzin! Mając ponad 400 kilometrów w nogach, na dworcu Gdańsk Główny zakończyliśmy nasz przejazd słynną trasą R10.

Dlaczego R10 jest tak popularna?

Trasa R10 zyskała popularność z kilku kluczowych powodów. Po pierwsze, jest łatwa. Po prostu. Nie ma żadnych wymagających fragmentów, nawet owiany złą sławą podjazd w Jastrzębiej Górze, nijak się ma do hopek z jakimi mierzyć się trzeba na Velo Dunajec. Po drugie, trasa jest dobrze rozwinięta pod względem infrastruktury – oczywiście są niedociągnięcia a wiele kilometrów wciąż wymaga ciężkiej pracy. Po trzecie ilość miejsc noclegowych i restauracji. Mimo, że pewne problemy z noclegiem na jedną noc się nam przytrafiły, to jednak nie mieliśmy większych problemów by znaleźć nocleg. Po czwarte, trasa jest łatwo dostępna. Nie trzeba jej jechać w całości. Można zakończyć w Kołobrzegu, Koszalinie, Ustce, Słupsku, Władysławowie. Każdy może ją zrobić w takim wymiarze na jaki czuje się na siłach.

Jednakże, mimo wszystkich zalet, nie polecamy przejeżdżania trasy R10 w letnie miesiące. Latem polskie wybrzeże przyciąga rzesze turystów, co znacznie utrudnia spokojną jazdę rowerem. Zatłoczone deptaki, plaże, restauracje i inne atrakcje sprawiają, że podróż jest męcząca. Ponadto, w sezonie letnim ceny noclegów i usług są zazwyczaj znacznie wyższe, o czym sami się przekonaliśmy błędnie wybierając datę wrześniową na Bookingu. Nasz nocleg, który kosztował w lipcu 250 złotych, we wrześniu mielibyśmy za 140.

Dla tych, którzy chcą uniknąć tłumów i cieszyć się spokojniejszą podróżą, polecamy przejazd trasą R10 wiosną lub jesienią. W tych porach roku pogoda jest zazwyczaj łagodniejsza, a liczba turystów znacznie mniejsza. Dodatkowo, wiosną można podziwiać budzącą się do życia przyrodę, a jesienią piękne kolory liści, które dodają uroku krajobrazom.

Planując podróż trasą R10, warto pamiętać o kilku praktycznych wskazówkach. Przede wszystkim, dokładne zaplanowanie trasy, określenie dziennego dystansu, uwzględnienie miejsc noclegowych, restauracji i innych atrakcji, jest kluczowe.

Podsumowanie

Podsumowując, przejazd trasą R10 wzdłuż polskiego wybrzeża to niezapomniana przygoda, która łączy piękno przyrody, bogactwo kultury i historii oraz wspaniałe wrażenia z jazdy rowerem. Odkrywając kolejne etapy trasy, można podziwiać malownicze krajobrazy, odwiedzać urokliwe miejscowości i cieszyć się bliskością natury.

Dzięki trasie R10 można odkryć piękno polskiego wybrzeża, poznać lokalne atrakcje i nawiązać kontakt z naturą. Niezależnie od tego, czy jesteście doświadczonymi rowerzystami, czy dopiero zaczynacie swoją przygodę z bikepackingiem, ta trasa z pewnością dostarczy wam niezapomnianych wrażeń i wspomnień.

Na zakończenie przypominamy – choć trasa R10 jest jednym z najpiękniejszych szlaków rowerowych w Polsce, warto unikać jej w szczycie sezonu letniego. To właśnie wtedy turyści zalewają polskie wybrzeże, ceny noclegów rosną, a pogoda, choć piękna, może okazać się zbyt gorąca na intensywną jazdę rowerem. Wiosna i jesień to idealne pory na odkrywanie tego malowniczego szlaku – spokojniejsze, chłodniejsze i mniej zatłoczone, pozwalają w pełni cieszyć się urokiem R10.

Zachęcamy do śledzenia naszych przygód i dzielenia się własnymi doświadczeniami na trasie R10. Razem możemy tworzyć społeczność rowerowych pasjonatów, odkrywających najpiękniejsze zakątki Polski i świata na dwóch kółkach. Do zobaczenia na szlaku!

Udostępnij

O autorze

Jeździmy na rowerach i poznajemy piękne miejsca. Tutaj je opisujemy i zachęcamy do wypraw małych i dużych.