– Ale jak to nie będzie Race Through Poland? – moje wewnętrzne ja wyrwało mnie w środku nocy ze snu, zadając właśnie to pytanie. Przecież to nie może się tak po prostu nie odbyć! – Pomyślałem sobie w duchu. Pandemia, pandemią. Ścigać się nie możemy, ale jechać przecież tak! Nie musiałem się długo zastanawiać, trasa była gotowa, wystarczyło z niej skorzystać. Może nie w pełnym wymiarze, bo przy obecnie pozamykanych granicach byłoby to niemożliwe – ale przynajmniej na tyle, by poczuć namiastkę prawdziwego RTP.
Wczesnym rankiem w sobotę, kilka godzin wcześniej niż zakładał oficjalny plan, udaję się na tor kolarski Józefa Grundmanna. Tam rozpoczyna się moja przygoda z #rtp2020. Ruszam zgodnie z obowiązkowym śladem w kierunku przełęczy Tąpadła, drogami doskonale sobie znanymi. Nigdzie się nie spiesząc, bo prędkość akurat nie miała dla mnie żadnego znaczenia. Kolejne kilometry mijają powoli, a ja mogę kontemplować budzącą się wraz z wschodzącym słońcem przyrodę.
Pod Ślężą było już stosunkowo tłoczno, chociaż wciąż to była wczesna pora. Gdy sobotni turyści ruszali w górę, ja zacząłem zjazd w dół, śladem który miał mnie prowadzić aż do przysiółka Tokarzówka w Beskidzie Wyspowym i kolejnego obowiązkowego odcinka. Nie, tak daleko nie dojechałem. Przez Łagiewniki i najbardziej dziurawe drogi Wzgórz Strzelińskich docieram do województwa opolskiego. Słońce operuje już coraz wyżej dostarczając mnóstwo witaminy D, niezwykle dzisiaj ważnej, bo pozwalającej wzmacniać odporność organizmu.
Korzystając z kilku leśnych skrótów i dróg gminnych szybko znalazłem się w Mosznej. Imponujący zamek, a w zasadzie pałac rodu potentatów przemysłowych Tiele-Winclerów w majowej scenerii i przy kwitnących azaliach (i bzach) wyglądała najwspanialej. Kilka chwil odpoczynku w scenerii mrocznego zamczyska, parku i wodnego akwenu, pozwala nabrać sił na kolejne, o wiele nudniejsze kilometry. Bowiem trasa do Kędzierzyna-Koźla nie oferuje ani spektakularnych widoków, ani innych wrażeń – no, może poza dziurawymi drogami.
Docieram do Bierawy, skąd zjeżdżam z stworzonego przez siebie śladu na #rtp3 i odbijam na pagórkowaty Płaskowyż Głubczycki. Wysoka gęstość powietrza i słaba widoczność nie pozwoliły kontemplować widoków majaczących w oddali Jesioników. Może to i lepiej, bo tęskno za nimi już bardzo. Mijam doskonale znane sobie tereny, ocieram się o czeską granicę, mając nadzieję że już niebawem będę mógł znów kręcić po wspaniałych leśnych ścieżkach pobliskich gór. W polskim Carcassonne, Paczkowie spoglądam jeszcze raz do tyłu na górską panoramę, by schować się na leśnej ścieżce, która doprowadzi mnie do drogi wojewódzkiej nr 390.
Z niej już tylko chwila i docieram do wsi Ożary – to w tym miejscu miał zakończyć się wyścig. Jestem tutaj co najmniej kilkadziesiąt godzin wcześniej i blisko tysiąc kilometrów wcześniej niż planowałem. Własny #rtp2020 przedłużam sobie o Góry Sowie. Przez Srebrną Górę na której nogi udowodniły mi, że z formą jestem daleki od formy jakiej bym sobie obecnie chciał życzyć docieram do Sokolca, najwyższego punktu trasy i najlepszego widoku, jaki można zobaczyć w okolicy. Stąd już będzie z górki. Do Wrocławia wracam najbardziej klasycznym szlakiem, przez Mietków. Rok temu na Race Through Poland zaskoczyła mnie pogoda, w tym roku wszystkich zaskoczyła pandemia. Czy zatem znane polskie przysłowie „do trzech razy sztuka” tym razem okaże się prawdziwe? Zobaczymy za rok.