Małopolska jest jednym z tych regionów w Polsce, który już dawno temu postawił na turystykę rowerową, tworząc koncepcję sieci dróg przeznaczonych dla rowerzystów. Mimo, że nie jest to wciąż projekt skończony, region może już może mówić o małym sukcesie, w szczególności jeśli chodzi o Wiślaną Trasę Rowerową, czy Velo Dunajec o którym pisałem już trzy lata temu.
Velo Czorsztyn, czyli Szlak wokół Jeziora
Jednym z najpopularniejszych rowerowych szlaków w Polsce jest Ścieżka rowerowa wokół Jeziora Czorsztyńskiego, nazwana Velo Czorsztyn. Około 40 kilometrowa pętla pozwala okrążyć zbiornik wodny usytuowany pomiędzy Podhalem, Spiszem, Pieninami i Gorcami. Wymieniając te nazwy już należy się spodziewać, że trasa dostarcza spektakularnych wrażeń. Choć nie zawsze. Niestety, przez 4 dni długiego weekendu ani na chwilę chmury nie podniosły się tak wysoko by zobaczyć Tatry. Ba, ledwo dostrzegalne były choćby Trzy Korony.
To jednak nie powstrzymało nas przed sprawdzeniem trasy. Dodam tylko, że przejechałem ją trzykrotnie, w różnych dniach i o różnych porach. To pozwoliło spojrzeć na trasę z szerszej perspektywy. Wiele osób twierdzi, że Velo Czorszyn jest dobrą trasą, ale poza sezonem i w ciągu tygodnia. Dlaczego? Bo wtedy nie ma ludzi. No ale sorry, większość osób ma czas tylko w sezonie, lub weekendy. Trzeba to po prostu zaakceptować i wziąć pod uwagę.
Popularność szlaku i dostępność rowerów na wynajem (naliczyłem po drodze 26 wypożyczalni, niektóre najpewniej miały kilka punktów), sprawia że na trasie znajdziesz osoby, które – mówiąc delikatnie – nie za bardzo wiedzą jak się na takiej drodze zachowywać. I to jest zdecydowanie większy problem. W krótkim podsumowaniu na Facebook’u stwierdziłem że Grażynki i Janusze na elektrykach są panami świata i żadne zasady ich nie obowiązują. Ponadto zaznaczyłem, że sama trasa nie jest do końca bezpieczna.
Wpis ten został udostępniony na facebookowej grupie Velo Czorsztyn. Zacytuję tylko kilka ciekawszych komentarzy:
„Ach ci profesjonaliści, same z nimi problemy”
„No tak, nie można jechać 40 km/h i to jest problem”
„Ludzie i elektryki na ścieżce, to lepiej zostań w domu”
„Na drodze są zakręty, szok!”
Cóż… Niech będzie. Przez ostatnich 10 lat i 150 000 pokonanych kilometrów widziałem wiele dróg rowerowych, czy to w Polsce czy w Europie. To pozwala mi wyrażać opinię taką a nie inną. I nie ma nic do rzeczy prędkość czy ykhm… „profesjonalizm”. We Włoszech, w Dolinie Venosty ruch rowerowy w sezonie jest znacznie większy niż nad Jeziorem Czorsztyńskim, a jednak szacunek do siebie nawzajem zdecydowanie większy.
Edukacja i bezpieczeństwo
Problem jest głębszy, bo większości społeczeństwa w Polsce brakuje edukacji związanej z bezpieczeństwem na drodze. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że swoim zachowaniem stwarza zagrożenie. Choć niektórzy zdają sobie z tego doskonale sprawę, bo jak ocenić człowieka który z szyderczym śmiechem spycha Ciebie na pobocze, bo „on ma elektryka i wjeżdża szybciej”. Wydaje mi się, że osiągnięcie „rowerowej dojrzałości” dla nas jako społeczeństwa jeszcze trochę potrwa.
I o ile budując trasy rowerowe nie ma się wpływu na przyszłych użytkowników, to można mieć wpływ na bezpieczeństwo. Z tym na Velo Czorsztyn bywa różnie. I wracając do wspomnianych wyżej komentarzy – to nie ja na trasie ustawiłem znaki „Uwaga wypadki”. To nie ja wyginałem barierki. Wydaje mi się jednak, że pod względem bezpieczeństwa użytkowników można było zrobić więcej. Na przykład na ostrych zakrętach 90 stopni, można ustawić lustra, by nie być zaskoczonym wyskakującymi zza zakrętu rowerzystami.
Sama trasa jest trudna i nie jest niczym złym prowadzenie roweru na stromych podjazdach. Ten do Falsztyna na zdjęciu poniżej rzadko kiedy schodzi poniżej 10%, a w pewnym momencie jest blisko 19% nachylenia. Nie ma co ukrywać, jest trudny. Jednak wystarczyłoby dać tablicę z hasłem „zsiadasz z roweru, idź prawą stroną”, podobnie jak ostrzega się o możliwości pojawienia się samochodów na trasie. Wystarczy zrobić tak niewiele, by zmienić wiele.
Jak wygląda Velo Czorsztyn?
Trasę najprościej podzielić na część południową i północną. Ta pierwsza jest trudniejsza, z większą ilością podjazdów – mniejszych lub większych, dłuższych lub krótszych. Część północna jest zasadniczo płaska, choć nie oznacza to że podjeżdżać nie będziecie wcale. Kilerem po tej stronie trasy jest dojazd do Czorsztyna, który wymaga sporo wysiłku. Jadąc od strony Sromowców, trzeba pokonać kilkukilometrowy podjazd po drodze publicznej z dość sporym ruchem samochodowym. Można go ominąć, korzystając z promów wodnych kursujących pomiędzy Niedzicą a Czorsztynem.
Na trasie znajdziecie dużo MOR-ów czyli miejsc obsługi rowerzystów. Są to specjalne miejsca w których można odpocząć i np. coś zjeść. Nie brakuje też komercyjnych barów i foodtracków. Na pewno z głodu i pragnienia na Velo Czorsztyn nie zginiecie.
Niestety, na wspomnianych MOR-ach brakuje choćby stacji naprawczych, które potrafiły uratować wycieczkę przed nieoczekiwanymi awariami. Standardem nie są też toalety, choć te bez trudu można znaleźć w innych punktach pętli. Moim życzeniem jest też, by na takich rowerowych trasach, wzorem zachodniej Europy, można było znaleźć automaty z zapasowymi dętkami. Z pewnością wielu rowerzystów byłoby za to wdzięcznych.
Jezioro Rożnowskie – niedoceniona perełka Małopolski
Pomiędzy Krakowem a Gorcami jest jeszcze jeden akwen wodny warty uwagi, Jezioro Rożnowskie. Zdecydowanie mniej znane, ale warte uwagi i objechania na dwóch kółkach. W przeciwieństwie do Velo Czorsztyn nie mamy jednak dedykowanej drogi rowerowej, a fragmentami zmuszeni jesteśmy korzystać z ruchliwych dróg wojewódzkich i krajowych. Niektóre z nich można ominąć, ale dokładając dodatkowo podjazdów. Bo mimo, że jesteśmy o wiele niżej niż nad Jeziorem Czorsztyńskim, to objechanie zbiornika jest trudniejsze a podjazdy dłuższe.
Dobrym miejscem na rozpoczęcie pętli jest miejscowość Tęgoborze. Znajdziecie tam kilka bezpłatnych parkingów na których można bez problemu znaleźć miejsce. Podobnie jest zresztą też z drugiej strony jeziora, w Gródku nad Dunajcem.
Zachodnia część trasy prowadzi po spokojnych bocznych drogach. Ruch jest znikomy, nie licząc samochodów dojeżdżających akurat do pobliskiego kościoła. W pewnym momencie nasza trasa wkracza do lasu (choć da się to ominąć asfaltem) na przyjemną szutrową aleję. Już po wyjeździe z niego zostajemy zaskoczeni inną ścieżką pełną błota, która zmusza nas do wycofania się i szukania alternatywnego objazdu.
Ten prowadzi jedynie przez ruchliwą drogę krajową, na której musimy przecierpieć kilka kilometrów. I od tego momentu w zasadzie już do końca będzie nam towarzyszyć zwiększona ilość mijanych pojazdów. Po wyjeździe z lasu po raz kolejny naszym oczom ukazuje się jezioro Rożnowskie. Zbiornik ten jest mniejszy od Czorsztyńskiego, ale jego okrążenie zajmuje więcej czasu. Nie da się bowiem okrążyć go bezpośrednio linii brzegowej.
W Gródku nad Dunajcem przez kilka kilometrów korzystamy z ścieżki rowerowej, która wkrótce ma pozwolić domknąć Velo Dunajec w jedną całość. Jednak słowo „wkrótce” towarzyszyło mi już 3 lata temu podczas objazdu tego szlaku z Tarnowa i od tamtego momentu niewiele w okolicach jeziora Rożnowskiego się zmieniło. A szkoda. Niestety, jadąc wschodnią stroną która jest proponowana jako łącznik z dalszą częścią jednego z najpopularniejszych polskich szlaków rowerowych, musimy korzystać z ruchliwej drogi wojewódzkiej, która jest wąska a jej stan w wielu miejscach pozostawia wiele do życzenia.
Dlatego też odbijamy na wąską ścieżkę prowadzącą do miejscowości Lipie. Droga wspina się stromo do góry, jednak widok na jezioro, jaki możemy później oglądać jest najwspanialszy podczas całej podróży. Nie jesteśmy w stanie w całości ominąć drogi wojewódzkiej, za Sienną jeszcze przez około 4 kilometry zmuszeni jesteśmy podjeżdżać w większym ruchu. Potem jeszcze tylko zjazd do Kurowa i wracamy do Tęgoborza.
Trasa wokół jeziora Rożnowskiego jest diametralnie inna od tego co oferuje nam Velo Czorsztyn. Jedziemy przede wszystkim w otwartym ruchu i musimy uważać na samochody. Z drugiej strony, zachodnia część trasy jest bardzo spokojna. Z ponad 50 kilometrów, około 10 wymagało jazdy po ruchliwej trasie, ale patrząc później na mapę, dostrzegłem że można było trasę zaplanować inaczej. Szczególnie, że asfalt nie był dla nas żadnym priorytetem. W przeciwieństwie do jeziora Czorsztyńskiego, tutaj rowerzystów było niewielu. Czy warto przejechać oba jeziora? Przekonajcie się sami i dajcie znać.