Przełaj, CX, cyclocross. Rodzaj kolarstwa, który u przeciętnego użytkownika roweru szosowego kończącego sezon gdzieś w październiku wywołuje skojarzenia masochistyczne. Przecież jest zbyt zimno, zbyt mokro, zbyt nie tak jak trzeba. Na całe szczęście takie podejście ma coraz mniej osób, a (nie) zimowa aura w ostatnich latach zachęca do wyciągania swoich maszyn również, gdy słońce nad widnokręgiem chowa się zdecydowanie zbyt szybko.
Nigdy wcześniej nie miałem styczności z kolarstwem przełajowym, nie śledzę kolejnych wyścigów, nie analizuję i nie przeżywam emocjonalnie. Do tej pory zastanawiałem się czym różni się kolarstwo przełajowe od jazdy na gravelu, którą od jakiegoś czasu uskuteczniam. Teraz już znam odpowiedź na to pytanie: wszystkim. Tutaj chodzi nie tylko o to, aby zjechać z asfaltu i podążyć kolejną nieznaną do tej pory polną ścieżką, czy wjechać w nieco trudniejszy teren. Kolarstwo przełajowe ściśle jest powiązane z rozgrywaniem zawodów. Te odbywają się na wyznaczonych pętlach, pokonywanych kilka, lub kilkanaście razy i są urozmaicone niezliczonymi przeszkodami, utrudniającymi czy wręcz uniemożliwiającymi swobodną jazdę.
Takie przełaje mógłbym porównać do wyścigów F1. Kto mam więcej sił, sprytu, techniki ucieka do przodu. Pozostali zostają z tyłu. To zupełnie odmienna formuła, jaką ogląda się w trakcie normalnego wyścigu szosowego. Tam tempo budowane jest stopniowo, a grupy tworzą się naturalnie. W kolarstwie przełajowym poza sporą objętością płuc pozwalającą na ciągły intensywny wysiłek, trzeba opanować takie elementy jak szybkie schodzenie/wchodzenie na rower i wpinanie się w pedały. To zupełnie inna liga. Liga, która do tej pory wydawała się być czymś zupełnie nie dla mnie.
W ubiegłą sobotę mogłem nieco nadrobić zaległości związanych z Za sprawą kameralnej imprezy pod chwytliwą nazwą „Mistrzostwa świata… Wrocławia w kolarstwie przełajowym”. Za jej organizacją stoją pozytywni ludzie kryjący się pod nazwą UCI Bandits. We wrocławskim Parku Tysiąclecia przygotowali wymagającą trasę, której dodatkową trudnością był uciążliwy, bardzo mocny i porywisty zachodni wiatr. Nie zawiedli uczestnicy, których przybyło w niedzielne przedpołudnie blisko 80.
Opisując trasę, mogę jedynie powtarzać słowa, tych którzy z CX mają nieco więcej doświadczenia. W ich opinii była ona bardzo ciekawa, zróżnicowana. Kilka hopek, przeszkód, dużo piachu i błota. Swoje pięć groszy dołożył też wiatr, którego intensywność sprawiała nie małe kłopoty.
Czego dowiedziałem się oglądając rywalizujących ze sobą amatorów? Że cyclocross jest absolutnie genialną gałęzią kolarstwa, która pozwala by się naprawdę dobrze bawić. Takie imprezy, jak zorganizowana w ubiegły weekend we Wrocławiu doskonale pokazuje, że zabawa w CX jest dla wszystkich. Zarówno dla doświadczonych riderów, przez gości na rowerach górskich, czy nawet fat bike’ach, aż po zupełnie niezdolnych do jazdy w terenie. Atmosfera, jakiej doświadczyłem była przyjemna i przyjazna. Mnóstwo ludzi – zarówno kibicujących świadomie, jak i przypadkowych przechodniów, którzy wspierali każdego.
Cyclocross zaciekawił mnie na tyle, że następnym razem chyba sam spróbuję ufajdać się w błocie i zmęczyć na mocno interwałowej trasie. I Ty, jeśli czujesz się trochę zmęczony jazdą szosową, lub „szutrową” i nie boisz zimna i jazdy na „turbodoładowaniu”, to chyba powinieneś spróbować przełaju. Chociaż widziałem to z boku, zauważyłem że CX zapewnia dużą zmianę, daje zupełnie nowe możliwości jazdy i pozwala na sporo mocnych wrażeń. To co? Widzimy się na następnym wyścigu na starcie?