Wrzesień. Słońce jest już niżej i choć wciąż świeci to jednak już inaczej niż jeszcze dwa, trzy tygodnie wcześniej. Powszechnie mówimy, że nastała „zdradliwa” pogoda, ponieważ ruszając w popołudniowym blasku orzeźwiających pomarańczowych promieni jest nam ciepło, a dwie godziny później, gdy złota tarcza chowa się za horyzont robi się zwyczajnie zimno.

Skutkiem ubocznym wczesnojesiennego kręcenia jest przeziębienie, które dopadło w ostatnich dniach i mnie. Zatoki pełne nieprzyjemnej flegmy i brak mocy w nogach to dwa najbardziej charakterystyczne objawy motywujące do rozpoczęcia kolejnej kuracji. Kuracji pyłkiem pszczelim, przez wielu niedocenianym, a posiadającym niesamowitą moc poprawiającą kondycję naszego organizmu.

Spoglądasz na powyższe zdania i myślisz sobie „kolejny marketingowy bełkot”. I przyznam Ci szczerze, że kiedyś miałem dokładnie takie same spostrzeżenia, w zasadzie do dzisiaj spoglądam sceptycznie na wszystkie „cudowne preparaty” w szczególności reklamowane i oferowane przez fit-celebrytów. Z pyłkiem było tak samo, do czasu jednej rozmowy z pszczelarzem sprzedającym miód „po sąsiedzku”. Miałem tak, że nie było jesieni i zimy, bym nie potrzebował przeleżeć kilku dni w łóżku męcząc się z panoszącymi się wszędzie zarazkami.

– A próbowałeś kiedyś pyłku? Wystarczą dwa miesiące jesienią, aby przez cały rok cieszyć się zdrowiem – usłyszałem i postanowiłem spróbować. Kilogram złotych kulek wystarczył faktycznie na około dwa miesiące, a przez kolejne mogłem zapomnieć o paracetamolu i ibuprofenie przyjmowanych pod wszelakimi nazwami. Ubiegłej zimy po raz pierwszy tak aktywnie spędzałem czas na powietrzu, a jesienna słota czy zimowe mrozy w żaden sposób nie wpłynęły na stan mojego zdrowia. Biorąc pod uwagę fakt, że w latach wcześniejszych rozkładała mnie byle pierdoła, mogłem z czystym sumieniem stwierdzić – to naprawdę działa!

Czym jest pyłek i dlaczego jest taki dobry?

To główny produkt, którym żywią się i który zbierają pszczoły. Będąc bardziej precyzyjnym to męskie narządy rozrodcze produkowane przez kwiaty. Pracowite Gucie i Maje zapylając kolejne rośliny formują charakterystyczne kulki przenosząc je do uli w specjalnych „koszyczkach”. Znajduje się w nich około 100 tysięcy (!) ziaren pyłku kwiatowego, miodu, nektaru i śliny.

Co to oznacza w praktyce? Każda kuleczka pyłku to bogactwo 300 różnych związków chemicznych odpowiedzialnych za odporność i nasze dobre samopoczucie. Średnio 1/4 składu stanowi białko i wolne aminokwasy, niezwykle ważne w zabawie zwanej „kolarstwem”. Poza tym znajdziecie tam (no dobra, będzie to ciężkie – ale zaufajcie mi, są!) szereg mikroelementów (w szczególności cynk, magnez, potas oraz żelazo) i mnóstwo witamin (A, B1, B2, B12, C, D, E, H, M, B, P, PP).

To sprawia, że produkt ten jest polecany każdemu i w zasadzie na każdą dolegliwość. Pyłek wzmacnia odporność, poprawia kondycję, wzmacnia apetyt i reguluje przemianę materii. Świetnie oczyszcza i detoksykuje organizm, sprawia że jesteśmy mniej nerwowi i przyjaźniej nastawieni do otoczenia. I mógłbym tak wymieniać jeszcze długo – skupiłem się jednak na tych najważniejszych, typowo „kolarskich właściwościach”.

Jak to brać i gdzie kupić?

Możliwości użycia pyłku pszczelego jest pierdylion, albo i więcej. Tutaj zdradzę Tobie jak korzystam z niego ja. Dwie małe łyżeczki rano i dwie małe łyżeczki wieczorem – to moja dzienna dawka. Rozpuszczam pyłek w szklance wody przez kilka godzin – to ważne, aby był on najbardziej efektywny – a do smaku dolewam łyżeczkę miodu, bo sam w sobie jest „nijaki”. Takie porcje wypijam kilkanaście minut przed kolacją i śniadaniem. Pierwsze widoczne efekty pojawiają się po około dwóch tygodniach, więc jeśli liczysz na cud od razu, to niestety nie w tym przypadku.

Pewnym problemem może być dostępność pyłku i jego jakość. Najlepiej, gdybyś się udał do swojego pszczelarza i kupił bezpośrednio od niego, ale może się okazać, że on wcale pyłku nie sprzedaje. Dlaczego? Jak wspomniałem na wstępie pyłek jest głównym pożywieniem pszczół i jeżeli się im je zabierze, to zwyczajnie zginą. Dlatego na zbieranie pyłku z uli mogą sobie pozwolić tylko Ci, którzy posiadają spore pasieki.

Możesz iść do lokalnego bio-sklepu i kupując malutki słoiczek nie pozwalający Ci na efektywną kurację zapłacisz „podatek od bycia trendy i fit”. Możesz też odwiedzić popularne serwisy aukcyjne – i jak tak robię – choć musisz uważać na źródło – warto poprosić o weterynaryjny numer identyfikacyjny pasieki. Wtedy będziecie mieli o wiele większą pewność, że pyłek pochodzi z wiarygodnego źródła.

Udostępnij

O autorze

Jeździmy na rowerach i poznajemy piękne miejsca. Tutaj je opisujemy i zachęcamy do wypraw małych i dużych.