Pomiar mocy. To ten gadżet, który przez długi czas uważałem za zupełnie zbędny w swoim rowerze. No bo co miałbym mierzyć, skoro nie trenuję? Po co miałbym to robić? Jakie miałbym z tego korzyści? Te pytania zadawałem sobie bardzo długo i pewnie wciąż bym je zadawał, gdyby nie jedno spotkanie z Dawidem i Marcinem – właścicielami Inpeak’a, polskiego producenta pomiarów mocy.
Okej, już na samym początku zdradzę Wam że pomiar mocy Inpeak’a dostałem. Ale to nie było tak, że cieszyłem się z tego powodu, tak jak Reksio widząc szynkę. O nie! Co to, to nie. Bardzo długo, już nawet gdy korzystałem z pomiaru byłem nastawiony do niego sceptycznie. No bo czemu miałby on mi służyć? Dwa lata wcześniej świadomie zrezygnowałem z wykorzystywania pulsometru i sądziłem że niczego do mierzenia nie potrzebuję. Czynnikiem, który spowodował że na mojej korbie wylądował pomiar mocy była chęć przetestowania platformy AITRAINER.
Czym jest pomiar mocy?
Żeby zacząć rozmawiać o pomiarze mocy, zacznijmy od zdefiniowania czym on jest i jaka jest jego rola w trakcie jazdy na rowerze. I świadomie tutaj nie używam słowa „trening”. Przede wszystkim zastanówmy się czym jest moc. Kto uważnie słuchał lekcji fizyki w szkole (to nie byłem ja) to wie, że mocą definiuje się wykonaną pracę w jednostce czasu i jest mierzona w watach. Przekładając to na kolarstwo i język bardziej zrozumiały moc mówi nam np. jak ciężko trzeba pracować, aby wspiąć się na podjazd.
W przeciwieństwie do pomiaru tętna przekazuje informacje w czasie rzeczywistym. Bez opóźnień. Gdy realizujesz plan treningowy, to realizowane przez Ciebie jednostki są po prostu bardziej efektywne. Ale gdy jeździsz dla siebie, bez większych celów (czyli tak jak ja) to te informacje również wspierają Twoją jazdę. W przeciwieństwie do mierzenia pulsu na który wpływa wiele czynników i nie znając swojego organizmu przyjmowanie jednej, ścisłej wartości jest obarczone sporym błędem. Bo tak naprawdę każdego dnia generując tą samą moc, na tej samej trasie, możemy uzyskiwać mocno zróżnicowane wartości tętna.
Mówiąc o generowanej mocy warto wiedzieć że wat to wat, czy to na rowerze, czy zasilający dom. Kiedy więc Mathieu van der Poel w trakcie wspinaczki na Mûr-de-Bretagne podczas Tour de France osiągał średnio ponad 600 W mógłby spokojnie zasilić średniej wielkości mieszkanie przy normalnym poziomie zużycia prądu.
Kilka pojęć, które znać powinieneś
Korzystając z pomiaru mocy, warto wiedzieć o kilku pojęciach z nim związanych. Pozwoli to zdecydowanie lepiej interpretować Twoją jazdę.
Moc średnia
Tutaj nie ma większej filozofii, podobnie jak z średnią prędkością. Parametr ten mówi nam jaką średnią moc wygenerowaliśmy w trakcie przejażdżki, tudzież treningu czy wyścigu. I tyle. Zdecydowanie lepszym wskaźnikiem jest moc znormalizowana, o której poniżej.
NP – moc znormalizowana
Średnia moc nie zawsze, a raczej prawie nigdy nie da Wam prawdziwej odpowiedzi, jak ciężko pracowaliście w trakcie jazdy. Dlatego TrainingPeaks poszedł dalej i wykorzystując tajemnicze algorytmy, uwzględniające różne zmienne towarzyszące nam w trakcie jazdy, pozwalając bardziej wiarygodnie ocenić jakość wysiłku. NP z reguły jest większa niż moc średnia.
FTP – moc progowa
Mówiąc najprościej – z jaką mocą potrafisz jechać „w trupa”. Zasadniczo taki test powinien trwać godzinę, ale najczęściej wykonuje się 20 minutowe pomiary, mnożąc osiągnięty wynik przez współczynnik 0,95. Moje FTP gdy robiłem je wiosną wynosiło 365W przy 80 kg wagi.
W/kg
Wagi powyżej nie podałem bez przyczyny. Bowiem FTP wyrażone w samych watach niewiele Wam powie, jeśli zestawicie 50 kilogramowego Rafała Majkę z 80 kilogramowym Andre Greipelem. Ale już parametr W/kg który odnosi się do wagi Waszego ciała odpowie na zdecydowanie więcej pytań. Czyli w moim przypadku ten parametr wynosi 4,56 W/kg, co uwzględniając moje bardziej turystyczne zacięcie do rowerowania jest wynikiem więcej niż przyzwoitym.
TSS – Training Stress Score
Jest to miara względnej intensywności jazdy, polegająca na mierzeniu, ile mocy progowej wytworzyłeś i jak długo. Mówiąc prościej – jadąc przez godzinę w trupa Twój TSS wynosi 100. A ile tych TSS-ów powinieneś mieć? Mój rekord to 560 w trakcie jednej jazdy. Wiele razy kończyłem w przedziale 400-450 TSS. I to zapewne wciąż niewiele Tobie powie, więc zdradzę Ci, że przez cały okres testowania platformy AITRAINER mój tygodniowy plan TSS-ów do wykonania nie przekraczał 500.
Co mi dał pomiar mocy?
Po przeczytaniu powyższego myślicie zapewne, że ten cały pomiar mocy jest tylko dla trenujących i startujących zawodników, którzy mają określone cele i plany. No, ale przecież ja nie trenuję (tylko jeżdżę), nie startuję (tylko biorę udział), a moje plany związane są raczej z odhaczaniem kolejnych rowerowych marzeń. To po co takiemu Włóczykijowi (jak określiła mnie sympatyczna Włóczykijka Agnieszka) ten cały pomiar mocy?!
Zanim odpowiem, dlaczego nie zamierzam ściągać pomiaru mocy z korby, zaznaczę że bez pomiaru da się żyć. Naprawdę. Nie jest to rzecz niezbędna i jeżeli nie widzisz dla siebie korzyści, to zwyczajnie w ten gadżet nie inwestuj. Dla mnie pomiar mocy to zupełnie inna jakość pokonywania kolejnych kilometrów i przeżywania przygód. Nie korzystam z niego treningowo, ale dzięki pomiarowi mocy wiem jak bardzo jeszcze mogę „depnąć” w korby.
Dla przykładu – na długich, całodziennych wycieczkach nasze poczucie zmęczenia, oraz świadomość własnych możliwości często są zaburzone przez różne czynniki – zewnętrzne i wewnętrzne. Wiem jednak, że jadąc średnio 2-2,5W/kg nie przemęczam się zbytnio i utrzymując taką moc jestem w stanie jechać setki kilometrów. Mogę też przejechać Alpy, zachwycając się nimi, a nie cierpiąc. To kolarstwo romantyczne w wersji świadomej.
Ponadto bardzo szybko przekonacie się, że warunki panujące na zewnątrz mają ogromny wpływ na jakość Waszej jazdy. Bo każdego dnia średnia 30 km/h oznaczać będzie zupełnie coś innego. PŻe jadąc z wiatrem możecie mieć na liczniku 45 km/h, a raptem generować 150W, zaś w drugą stronę – pod wiatr, 25 km/h i 350W. Wykorzystując pomiar mocy, moja jazda stała się bardziej świadoma i jakościowo lepsza. A ja mogę jeszcze bardziej cieszyć się z kolejnych kilometrów spędzonych w siodełku. I to bez treningu!
Pomiar mocy Inpeak
Jak oceniam pomiar mocy polskiej marki Inpeak? Nie umiem Wam odpowiedzieć na to pytanie, bo to mój pierwszy i jak dotychczas jedyny pomiar z jakiego korzystam. On po prostu działa. Przez 20 000 kilometrów i długie godziny w siodle, jedyne co z nim musiałem robić, to wymieniać baterie. Nie dostrzegłem żadnych problemów, zarówno w konfiguracji urządzenia jak i samym działaniu. A że jest to produkt polski, nasz, wrocławski ma dodatkowy, niewątpliwy atut.