Wszystko zaczęło się od krzyku. Wiesz, tego typowego rowerowego „cooo?” rzuconego pod wiatr, które brzmi bardziej jak pretensja niż jak pytanie. Jechaliśmy razem, w górach, i próbowaliśmy rozmawiać, ale zamiast dialogu wychodziła seria półsłówek i gestów. Po kilku kilometrach oboje milczeliśmy – nie z braku tematów, tylko z poczucia bezsensu. Bo jak długo można wrzeszczeć, kiedy wiatr i drzewa robią swoje? Motocykliści mają interkomy od lat. My mieliśmy tylko gardła i frustrację.
To właśnie wtedy pomyśleliśmy: czy naprawdę nikt nie wymyślił urządzenia dla rowerzystów? Szukaliśmy, sprawdzaliśmy, trafialiśmy na wynalazki, które albo były atrapą prawdziwego urządzenia, albo wyglądały jak przystawka do rakiety kosmicznej. I nagle pojawił się Supertooth Roamee. Z opisu brzmiało zbyt pięknie: małe, lekkie, montowane na kask, do rozmów w duecie. Trochę śmialiśmy się, że to kolejny plastikowy gadżet, który po jednej jeździe wyląduje w szufladzie obok lampek „inteligentnych” i dzwonków z Aliexpress. Ale tyle razy marzyliśmy o normalnej rozmowie podczas jazdy, że musieliśmy spróbować.
To działa!
Pierwsze zetknięcie z urządzeniem nie robiło wrażenia. Żadnych fajerwerków, żadnego „wow”. Plastik jak plastik, kabelek łączący oba głośniki cienki jak włos, instrukcja jak gazeta rozdawana za darmo. Montaż na kasku – szybki i intuicyjny, aż podejrzanie prosty. Parowanie – też łatwe, dopóki nie postanowiliśmy zostawić włączonego telefonu. Wtedy system zgłupiał i trzeba było wyłączyć Bluetooth w smartfonie. Niby banał, ale takie banały potrafią zepsuć pierwsze wrażenie.
Ale kiedy już jechaliśmy, i jedno z nas rzuciło do mikrofonu zwykłe „hej, skręcamy w lewo”, a drugie usłyszało to tak, jakbyśmy jechali ramię w ramię… wtedy uśmiechnęliśmy się oboje. Nie dlatego, że było idealnie. Ale dlatego, że po raz pierwszy na rowerze mieliśmy normalną rozmowę. Bez krzyku, bez zgrzytów, bez powtarzania. To uczucie, że nagle rower przestaje być samotnym doświadczeniem, nawet jeśli jedzie się obok kogoś.
Każdy jechał swoim tempem, a rozmowa płynęła jakbyśmy siedzieli obok na kawie. Czysty głos, żadnego „halo, powtórz”. To właśnie tam poczuliśmy, że Roamee ma sens. To była ta chwila, w której wiedzieliśmy, że wreszcie mamy coś, czego szukaliśmy przez lata.




Realne używanie, a marketing producenta
Producent obiecuje trzysta metrów zasięgu, ale jeśli między nami znajdzie się mur albo autobus, połączenie pada szybciej niż nadzieja na pustą ścieżkę Velo Czorsztyn w lipcowe popołudnie. Realnie to kilkadziesiąt metrów, i koniec. Ale to wciąż wystarczająco dużo, żeby się dogadać, albo ostrzec: „uwaga, samochód z prawej”.
Bateria? Producent obiecuje osiem godzin. My wyciągaliśmy 5,5–6, i to konsekwentnie. Czy to mało? Nie. Wystarczy na typową turystyczną trasę. Ale jeśli ktoś planuje całodniowy maraton, musi pamiętać o powerbanku. My ładowaliśmy w trakcie postoju, w kawiarniach albo na stacjach, i nigdy nie było z tym problemu. Szybkie ładowanie przez USB-C naprawdę ratuje skórę.
Największym zaskoczeniem był komfort. Słuchawki przypięte do kasku są praktycznie niewyczuwalne. Zero ucisku, zero bólu uszu, nawet okulary nie przeszkadzają w korzystaniu z urządzenia. Możesz jechać pięć godzin i nie czuć nic. To najcichsza pochwała, ale zarazem najważniejsza. Bo jeśli sprzęt znika w tle, to znaczy, że robi dokładnie to, co powinien.




Nie wszystko jednak działa jak w bajce. Mikrofon zbiera każdy szelest, każdy podmuch wiatru. Przy mocnym wietrze rozmowa brzmi jak dialog przez suszarkę – słychać, ale trzeba się wsłuchać. Deszcz? Oficjalnie urządzenie nie jest wodoodporne. W praktyce – przeżyło całkiem solidną ulewę. Czy wytrzymałoby pięć godzin w ścianie deszczu? Nie wiemy i wolimy nie sprawdzać.
I jest jeszcze ten nieszczęsny kabel łączący oba głośniczki. Cienki, delikatny, taki, że aż boisz się na niego patrzeć krzywo. Na razie działa bez zarzutu, ale wygląda jak element, który może się poddać pierwszy. Co gorsza, to nie jest część, którą łatwo wymienić.
Obsługa przycisków bywa frustrująca, w szczególności w długich rękawicach. Przyciski są małe, trudno w nie trafić. Z boku musi to wyglądać komicznie: rowerzysta walczący z własnym kaskiem, jakby próbował zgnieść komara w rękawicy.
A jednak, mimo tych wad, mieliśmy poczucie, że Roamee naprawdę wspiera nasze bezpieczeństwo. Bo w przeciwieństwie do słuchawek dousznych, nie odcina od świata. Samochody, rowery, sygnały – wszystko słychać tak samo, a do tego partnera obok. Z perspektywy codziennej jazdy to najważniejsze.
Kilka osób spotkanych w trasie pytało, co to za gadżet. Nikt wcześniej nie widział czegoś takiego na rowerze. To nie jest sprzęt, który krzyczy „spójrz na mnie”. Raczej cichy towarzysz, który zmienia sposób jazdy w duecie.
Czy jest idealny? Nie. Czy jest jedyny? Też nie. Nie wiemy jak działają produkty konkurencji, ale wiemy jedno. Supertooth Roamee spełnia swoją rolę. Bo jeśli ktoś naprawdę chce rozmawiać w czasie jazdy, bez krzyku i bez kombinacji, to jest to dla niego rozwiązanie idealne. My długo szukaliśmy i dopiero teraz mamy wrażenie, że znaleźliśmy to, czego potrzebowaliśmy od dawna.
Co nam się podobało:
- Wreszcie można rozmawiać normalnie na rowerze.
- Komfort – urządzenia po prostu nie czuć.
- Solidny plastik i szybkie ładowanie USB-C.
- Bateria wystarczająca na typowe trasy.
- Poczucie bezpieczeństwa – słychać i partnera, i otoczenie.
Co nas drażniło:
- Zasięg dramatycznie spada przy przeszkodach.
- Przewód łączący słuchawki wygląda na element „do wymiany”.
- Brak wodoodporności (choć ulewa nie zrobiła wrażenia).
- Przyciski niezbyt wygodne w rękawiczkach.
- Tylko dla dwóch osób – brak trybu grupowego.
Podsumowanie
Supertooth Roamee to nie gadżet dla każdego. Samotny kolarz może go nie docenić, choć funkcja słuchania muzyki bez tracenia kontaktu z otoczeniem też wydaje się być kusząca.
Ale dla dwóch osób, które razem spędzają godziny na trasach, to gamechanger. Wreszcie jedziesz i rozmawiasz tak w domu. I choć czasem zerwie się zasięg, choć trzeba szukać przycisków w rękawiczkach, choć kabel wygląda jakby miał zaraz pęknąć, to na końcu zostaje jedno: satysfakcja.
Supertooth Roamee nie jest sprzętem, który zmienia świat. Ale zmienia nasze rowerowe życie. Bo ten mały kawałek plastiku wypełnił lukę, która przez lata wydawała się nie do zasypania. A to dla nas wystarczy.
Nasza ocena jest prosta: uczciwy sprzęt, który spełnia obietnice – z ograniczeniami, ale w końcu działa tak, jak rowerzyści od dawna tego potrzebowali.
Urządzenia otrzymaliśmy od Supertooth w zamian za recenzję, jednak producent nie ingerował w jej treść.

