Mark Beaumont to postać w świecie ultrakolarskim znany nie od dzisiaj. Jego osiągnięcia wybijają się ponad przeciętność i pokazują, jak daleko można przesunąć granice ludzkiego organizmu. W 2017 roku dokonał czegoś, co wydaje się niewiarygodne i wręcz niemożliwe do spełnienia. W 78 dni i 14 godzin przejechał na rowerze 18 000 mil okrążając Ziemię.
Pamiętam, gdy Mark przejeżdżał przez Polskę. Jego dzienne dystanse wydawały się dla mnie wówczas tak nierealne do osiągnięcia, dzień po dniu. Jego próba okrążenia globu okazała się dla mnie momentem przełomowym. Gdy Brytyjczyk przemierzał Rosję, ja docierałem do Kołobrzegu, pierwszy raz w życiu przekraczając barierę 450 kilometrów w trakcie jednej jazdy. Dwa miesiące później on cieszył się pod Łukiem Triumfalnym z swojego sukcesu, a ja coraz poważniej myślałem o długich dystansach.
Teraz wróciłem do tamtych chwil za sprawą książki, która jest udokumentowaniem tamtego wyzwania. To niejako dziennik podróży, pamiętnik emocji Marka Beaumonta. Ale zacznijmy od początku. Do 2008 roku rekord okrążenia Kuli Ziemskiej na rowerze wynosił ponad 276 dni. Beaumont z 30 kilogramowym bagażem pobił to osiągnięcie o ponad 82 dni. Przez kolejne lata, kolejni cykliści byli rekord Beaumonta, by w 2012 roku Mike Hall, legenda ultrakolarstwa wyśrubował go do niewyobrażalnych wówczas – 91 dni i 18 godzin.
Mark przez kolejne lata przygotowywał się do odzyskania swojego rekordu, śrubując inne rekordy, m.in. w czasie podróży z Kairu do Kapsztadu przez całą Afrykę. Po kilku latach zbierania doświadczenia, oraz środków finansowych (taka przygoda to bagatela kilkaset tysięcy funtów) w 2017 roku, kilka miesięcy po tragicznej śmierci Hall’a w Australii, wyruszył w trasę. Inspiracją stała się dla niego książka Juliusza Verne „W 80 dni dookoła świata”. Obliczył, że musi pokonywać średnio 240 mil dziennie, by móc taki szalony pomysł zrealizować. Nie udałoby się to też bez sztabu ludzi i ogromnego wsparcia. Dwa wozy techniczne, sztab ludzi z mechanikiem i fizjoterapeutą na pokładzie, a także ogromne zaangażowanie wielu innych osób, które pomagały w osiągnięciu rekordu zdalnie.
Książka składa się w zasadzie z dwóch części. Pierwsza opisuje wcześniejsze rowerowe przygody Marka, a także proces budowy zespołu, pozyskiwania sponsorów, tworzenia trasy i organizacji całej logistyki tego ogromnego przedsięwzięcia. Druga, to dziennik podróży, osobiste refleksje bohatera, ale też – a może przede wszystkim emocje – jakie mu towarzyszyły. Nie znajdziemy tutaj wielu opisów otaczającej przyrody, czy turystycznych aspektów miejsc, przez które wiodła trasa. Nie taki jest cel tej książki. To zapis zdarzeń i sytuacji, z którymi każdego dnia musiał się zmagać Beaumont. Przeczytamy o tym, jak robił wszystko, by zmieścić się w godzinach otwarcia przejścia granicznego pomiędzy Mongolią, a Chinami, jak spieszył się na transfer do Nowej Zelandii, czy jak wpłynęła na jego osiągnięcie stłuczka z jego samochodem technicznym.
Bohater niemal codziennie zmagał się z różnymi, często nieoczywistymi problemami. Gdy w Australii musiał wyruszać w ujemnych temperaturach, które w ciągu dnia przekraczały 20 stopni, lub gdy jadąc po Kanadzie w zasadzie nie zaznał nocy na Kole Podbiegunowym. Jego trasa dookoła świata prowadziła przez całą Eurazję, Australię i Nową Zelandię, Alaskę, Kanadę, po czym wrócił do Europy na ostatni etap do Paryża. Ta książka to wgląd w umysł sportowca przekraczającego fizyczne granice ludzkiego ciała, a także kalejdoskopowa podróż po świecie z bardzo wyjątkowej perspektywy. To prawdziwy wgląd w to, jak ludzkie ciało może pracować w tak ekstremalnych warunkach, pod względem pogody, odległości i zmęczenia.
Mark jest na co dzień dziennikarzem, dlatego książka jest napisana lekkim piórem, przyjaznym językiem, która potrafi wciągnąć i zainspirować. Jest to pozycja godna polecenia dla każdego, kto ma w głowie lub w nogach długie dystanse, a w głębi duszy skrywa marzenia, które Mark Beaumont dwukrotnie w swoim życiu urzeczywistnił. Książkę można kupić w wielu polskich księgarniach, ale jest dostępna tylko w języku angielskim.