Zimowa jazda na rowerze nie należy do zajęć łatwych, a dla większości cyklistów nie kojarzy się również z niczym przyjemnym. Dzieje się tak dlatego, głównie poprzez nieodpowiedni ubiór, który prowadzi do przegrzewania, lub częściej – marznięcia. Jak się ubrać, gdy temperatura spada w okolice zera stopni Celcjusza i czuć się komfortowo?
Na to pytanie nie ma jednej uniwersalnej odpowiedzi, podobnie jak nie ma dwóch jednakowych osób. Nasze organizmy różnią się od siebie i każdy w inny sposób reaguje na pewne, specyficzne warunki. Druga sprawa, że asymilacja do zimna wymaga pewnego doświadczenia. Ja dzisiaj zupełnie inaczej postrzegam jazdę w mrozie, niż chociażby jeszcze kilka lat wcześniej. Podczas gdy jeszcze 4-5 lat temu przejechanie 40-50 kilometrów były wyzwaniem, dzisiaj 200 kilometrów nie jest większym problemem nawet gdy towarzyszy kilkustopniowy mróz.
Nasze warunki klimatyczne nie pozwoliły mi do tej pory doświadczyć jazdy poniżej minus 10 stopni Celcjusza, ale wszystko co powyżej wydawało się akceptowalne i przyjazne dla organizmu. Oczywiście przy wykorzystaniu odpowiednich ubrań. Moim odkryciem ubiegłego roku stała się odzież z wełny merino, która coraz częściej zaczęła gościć w mojej garderobie. Również zimą. I myślę, że właśnie podczas zimowych jazd wiele osób może się przekonać co do genialności tego materiału.
Nie lubię się przegrzewać, dlatego zdecydowaną większość swoich jazd pokonuję w dwóch warstwach. Tak, nie ma tutaj żadnego przejęzyczenia – dwóch. I to zarówno jeśli chodzi i dół jak i górę ciała. Ponadto nigdy w życiu nie korzystałem z butów zimowych, a jedynie grubszych niż tradycyjne owiewek neoprenowych. To właśnie stopy były tym elementem ciała, gdzie wełnę merino wykorzystałem po raz pierwszy. Okrywanie butów owiewkami ma wiele niewątpliwych zalet, ale też jedną dość istotną wadę. Brak wentylacji sprawia, że z czasem noga w bucie się nam poci, przez co zaczyna się wychładzać. To powoduje, że kolejne kilometry stają się coraz mniej przyjemne, aż w końcu tracimy czucie a po powrocie do domu potrzebujemy dłuższej chwili, by wrócić do „żywych”.
Kilka lat temu – jeszcze zupełnie nieświadomy tego czym jest merino – kupiłem narciarskie skarpety, które w swojej dolnej części miało wełnę właśnie. Pozwoliły jeździć zdecydowanie dłużej, niż dotychczas, ale miały jedną zasadniczą wadę – ich grubość sprawiała, że noga nie miała zbyt wiele miejsca i po czasie i tak zaczynała marznąć. W ubiegłym roku zainwestowałem w soksy składających się w zdecydowanej większości z merino i dzisiaj nie wyobrażam sobie zimowej jazdy w czym innym. Merino ma tą właściwość, że gdy nawet spoci nam się noga, wełna będzie nas ogrzewać. To pozwala znacząco wydłużać nasze wycieczki i czas spędzany zimą na rowerze.
Jeśli chodzi o nogi – sprawa jest prosta. Pod tradycyjne spodenki kolarskie zakładam spodnie dla biegaczy z cienkim polarowym wnętrzem. To pozwala przede wszystkim utrzymać odpowiednią temperaturę na tyłku, oraz chroni kolana które chronić trzeba zawsze – nie tylko podczas zimowych rowerowych wojaży. I tyle. No a co z górną częścią ciała?
Wiele szkół mówi o stosowaniu trzech warstw. Ja konsekwentnie od kilku lat stosuję tylko dwie: potówkę i zewnętrzną kurtkę. Nie zdarzyło się jeszcze by było to niewystarczające. Potówki, jakie ostatnio wykorzystuję najczęściej są również wyprodukowane z wełny merino, w większości są to produkty skandynawskiej marki GripGrab, które zapewniają odpowiedni komfort i nie są zbyt grube. Ponadto mają jeszcze jedną świetną właściwość – nadają się nie tylko na rower, ale i również na co dzień. Oczywiście producentów takiego rodzaju akcesoriów dla kolarzy jest sporo, nawet w naszym kraju.
Drugą warstwę stanowi i u mnie kurtka szwajcarskiej marki Odlo, którą już jakiś czas temu znalazłem w jednym z outletów w bardzo śmiesznej cenie. Jej genialne właściwości, w tym windstopper i pewien poziom wodoodporności (5000 mm słupa wody) pozwalają na wykorzystanie w naprawdę różnorodnych warunkach. Gdy jest nieco cieplej na zewnątrz ląduje bluza z wełny merino, która jednak z powodu braku jakiejkolwiek ochrony przed wiatrem nadaje się tylko w dni, gdy jest względnie cicho.
Dość istotnym, jeśli nie najważniejszym elementem zimowej garderoby są zimowe rękawiczki. Obecnie korzystam z kilku par w zależności od warunków na zewnątrz. Od cienkich rękawiczek merino, przez grubsze neopreny, po bardzo grube i wielkie zimowce (w których jeszcze nie zdarzyło mi się poczuć zimna w trakcie jazdy). Patentem, jaki stosuję od tego sezonu jest łączenie cienkich rękawiczek z wełny merino, które zapewniają odpowiedni komfort cieplny z innymi. Dzięki temu nie zdarzyło mi się jeszcze zmarznąć, a tylko w ostatnim okresie przejechałem ponad 1000 kilometrów w zimowych warunkach, w tym towarzyszącym cały dzień mrozie.
A co zrobić gdy zmarzniemy, a do domu jeszcze daleko. Rozwiązaniem są ogrzewacze chemiczne, które po otwarciu zewnętrznego opakowania wchodzą w reakcję chemiczną z powietrzem, stając się ciepłe i będąc z stanie ogrzewać zziębnięte ciało. Przyznam szczerze, że wożę je ze sobą od dwóch sezonów, ale jeszcze nie miałem potrzeby (mimo długich kilometrów w siodle) z nich korzystać.
Tak jak wspomniałem na początku każdy z nas ma inne preferencje i to co dla mnie osobiście jest wystarczające, nie musi być dla Was. Niech powyższe będzie dla Was podpowiedzią, a nie wyrocznią. Sami sprawdźcie w czym czujecie się komfortowo i cieszcie się z rowerowych przygód również zimą.